Rynek gastronomiczny pęcznieje. Oferta poza domowego menu regularnie nabiera kilogramów i odpowiada na potrzeby każdego, kto skusi się w nim poszukać opcji dla siebie. Biegamy między nowo otwartą piekarnią, gdzie zamawiamy na wynos gorące przekąski, a kawiarnią, z której zabieramy ze sobą energetyczną kawę. W większych biurach, w celu polowania, biegamy po korytarzach. Tam bowiem wjeżdża z dostawą szeroka gama poporcjowanych kalorii, zapakowanych i gotowych zastąpić nam domowe, drugie śniadanie. Do home office zapraszamy lunch przyprawiony energią firmy kurierskiej.
Te wszystkie możliwości pojawiają się rzekomo dla naszego komfortu i byśmy mieli wybór. Tyle, że nam od tych aktywności dziwnie przybywa kilogramów, a środowisko dostaje czkawki.
Zapędzeni w pozorny bieg nie widzimy konsekwencji swoich wyborów, łykamy lub proponujemy wszystko, co fast, doprawione kilogramem plastiku. I to m.in. on, choć nie tylko, pod postacią jednorazowego opakowania, doskonale łączy gastronomię fast ze światem fast społeczeństwa.
Przy okazji analizy wpływu jednorazowych naczyń na nas i naszą przestrzeń, wnikam głęboko w tkankę rynku opakowaniowego. Chcę ustalić, gdzie leży prawda, jakich materiałów powinniśmy używać, co jest naprawdę fair, a co funduje nam greenwashing. Jak zdążyłam zauważyć, temat nie jest pozytywny i wygodny. Długo trzeba wiercić, aby cokolwiek ustalić. U źródła wyobrażenia rozpadają się w pył i żadna deklaracja nie jest już godna zaufania. Mamy wielki dylemat, a pozornie chodzi o banalnie prostą sprawę.
Głównym problemem, z jakim się tutaj mierzymy, jest mylenie trendu na “bycie eko”, z działaniami przynoszącymi rzeczywiście pozytywny wpływ na środowisko.
Trudno odepchnąć nadmiar treści reklamowych i dotrzeć do prawdziwych informacji co tak naprawdę, wśród dostępnych zasobów, jest dla planety dobre, i kto jest w tym łańcuchu za co odpowiedzialny. A to, w połączeniu z wszechobecnym pędem, stwarza warunki do rozwoju dezinformacji i potęgowania naszego negatywnego wpływu na otoczenie.
W przypadku gastronomii, na pierwszy rzut oka wysuwa się nierozsądne podchodzenie do tematu zaopatrzenia. W działaniu rozsądnym nie chodzi jednak o to, by pakować w to, co wydaje nam się ekologiczne i ekonomiczne. Chodzi o konsekwencję w planowaniu i realizacji polityki opakowaniowej. Olbrzymia część polskiej gastronomii sięga po rozwiązania quasi-eko, które uspokajają każdą ze stron: usługodawców ponieważ zapewniają odpowiedzialną alternatywę, a konsumentów, bo kupują przecież to eko.
I choć trudno dopatrywać się winy na końcu łańcucha, to skala konsekwencji tego zaniedbania rośnie właśnie tutaj.
Lekceważymy te drobne elementy codzienności, ale one łączą się w gigantyczne efekty. Tak samo ważne, jak to co jemy, jest to, w co to jest zapakowane i w jakich materiałach jest wcześniej przechowywane. Indywidualnie trzymamy w ręku około 30 gramowe opakowanie plastikowe, co nie buduje grozy, ale już demokratycznie wyrzucamy w wody mórz i oceanów 10 milionów ton śmieci rocznie. Tygodniowo, każdy z nas łyka już prawie 5 gramów plastiku. Tej kumulacji nie możemy bagatelizować.
Całkowita odpowiedzialność za ten stan nie leży po żadnej ze stron. Nic nie jest czarno-białe, choć ostatnio coraz częściej pozostawia się winę tylko na konsumentach. To próba błędnego rozłożenia odpowiedzialności.
Słowo plastik stało się synonimem wroga publicznego, a zamienników jest już na rynku pod dostatkiem. Z tym, że nie do końca jest to dobry kierunek myślenia. Co więcej – tak krótkie rozróżnienie jak zły plastik i dobre wszystko inne, doprowadza do katastrofalnych konsekwencji.
O opakowaniach wykonanych z materiałów sztucznych i ich zamiennikach należy wiedzieć dużo, by móc mądrze wybierać i efektywnie nimi gospodarować. Sama nazwa lub tworzywo niewiele nam mówi o jego wpływie na środowisko.
Od dłuższego już czasu oczyszcza się nasze sumienia, zamieniając torby i opakowania plastikowe na te biodegradowalne. Ponieważ słowo to nie należy do najłatwiejszych i najkrótszych, często określamy je po prostu jako bio. A to już zawsze powinno znaczyć, że dobre. W rzeczywistości nie wszystko co bio jest odpowiednią alternatywą. I nie tylko to w obszarze opakowaniowym jest niejednoznaczne. Opakowanie plastikowe, przy założeniu, że trafi do prawidłowego pojemnika na odpady, ma ogromną szansę na poddanie recyklingowi. Wyrzucony bezwiednie będzie się powolnie rozpadać zanieczyszczając środowisko. Ten biodegradowalny natomiast, nie ma żadnej szansy na poddanie recyklingowi – jest to, w przypadku opakowania bio niekompostowalnego, polimer połączony z tworzywami, które poddają się rozłożeniu przez organizmy żywe – nie nadaje się więc do przerobienia, a co więcej, nie może być uznany za odpad bio. Cząstki polimerów, które ma w składzie, nie pozwalają na jego rozłożenie w środowisku naturalnym, owszem, będzie rozpadał się szybciej niż czysty polimer, ale również szybciej trafi do wód, powietrza, a w konsekwencji do naszych płuc. Jako mikroplastik.
Rozumiem jednak, że dla części osób wpływ na środowisko nie będzie specjalnie istotny. Wówczas warto zauważyć, że opakowanie, zanim skontaktuje się z naturą, nawiązuje relację z żywnością. Kumulowane w naszych organizmach benzen, styren, perfluorowane związki organiczne, antymon, ksenoestrogen, bisfenol A i inne, znajdujące się lub obecne w procesie tworzenia opakowań jednorazowych, oddziałują negatywnie na nasz układ nerwowy i hormonalny, powodują szereg schorzeń, w tym nadciśnienie czy nowotwory. Część z tych substancji, które pozostają w naszych organizmach, przedostają się do organizmów dzieci wraz z mlekiem matki.
Składniki opakowań nie są obojętne na to, co się w nich znajduje i z łatwością przenikają do żywności, czy to pod wpływem mijającego czasu czy wysokiej temperatury.
Dowodem na brak tej świadomości jest bardzo często spotykana zachęta do podgrzewania posiłku wraz z pojemnikiem, umieszczana na opakowaniach oferowanych przez firmy cateringowe. Po zastosowaniu się do wskazówki otrzymujemy nie tyle lunch, co koktajl chemiczny.
A co z opakowaniami kartonowymi? Dlaczego gorący tłuszcz lub wrząca kawa nie pokonują zwykłego papieru? To łączy się z praktyką kamuflażu. Część dostępnych na rynku opakowań papierowych przedstawianych jako rozwiązanie eko, powszechnie już wyposaża się w chemiczną powłokę, która ma polepszać trwałość opakowania. Wraz z posiłkiem, substancje tworzące tę powłokę, wędrują do naszej wątroby wprost z “ekologicznego” pojemnika na frytki, pizzę czy burgera.
Co to oznacza dla osób kupujących opakowania lub jedzenie w opakowaniu? By dokładnie sprawdzać materiał, z jakiego to opakowanie zostało wykonane. Nie poprzestawać na zapewnieniu, ogólnym opisie lub własnej intuicji. Poza tymi marketingowymi ściemami, istnieją na rynku zamienniki godne uwagi i spełniające dokładnie te same funkcje, co sztuczne jednorazówki. Mówię tu o szkle, naczyniach kompostowalnych, wykonanych z naturalnych surowców czy jadalnych. Zaletą ich używania jest brak wpływu substancji chemicznych na żywność, możliwość poddania recyklingowi, szybkie zjednoczenie się z naturą lub w ogóle eliminacja odpadów. Również nie każdy papier jest jednoznacznie złym wyborem – nie każdy jest powlekany, ale kwestia tego, czy poza tym, że naturalnym, jest on faktycznie ekologicznym surowcem, pozostawia przestrzeń do kolejnych analiz.
Czy gastronomie wiedzą, że większość opakowań powszechnie dostępnych na rynku jest bardzo szkodliwa? Czy wybierają je świadomie? Odpowiedzi są różne.
Wiele osób wierzy w deklarację producentów lub opisy reklamowe. Szukają dobrych rozwiązań, by dbać o dobro klientów, ale nieświadomie nie wykonują żadnej poprawy. Wielokrotnie z ust sprzedawców lub producentów opakowań padają deklaracje jakości, przyjazności naturze czy certyfikacji. Kiedy pojawiają się konkretne pytania, odpowiedzi brakuje. E-mail z potwierdzeniem terminu, w jakim opakowanie się rozkłada, nie dociera.
Są wśród przedstawicieli gastronomii również tacy, którzy jasno deklarują, że szkodliwych opakowań nie zmienią, bo klienci chcą ich używać. I już.
Konsumenci będą się bronić przed zamiennikami ekologicznymi, kiedy przedstawimy im je jako efekt mody, szkodliwy w takim samym stopniu, co opakowania polimerowe, tylko droższy. Analizując ceny, dojdziemy jednak do wniosku, że to głównie plastikowe opakowania są tymi, za które przepłacamy jako konsumenci. Doskonale wiemy, że za folię aluminiową, styropian lub plastik w opcji na wynos dopłacamy do rachunku 1 – 2 zł. W rzeczywistości te opakowania kosztują po kilkanaście, kilkadziesiąt groszy, więc klient pokrywa cenę z nawiązką. Przy okazji sztucznych opakowań bio, wprowadzanie ich do oferty i przekonywanie klientów do ich używania nie ma sensu, bo ich pozytywna strona jest tylko formą greenwashingu. Kiedy chcemy korzystać z jakościowych bio opakowań, warto poświęcić czas na dobór tych odpowiednich dla nas, a następnie zainwestować energię w informowanie naszych gości, dlaczego wybraliśmy ten produkt i jak dobre ma to skutki, lub może właśnie jakich konsekwencji unikamy. Miejmy cierpliwość. Konsument, o którego się zatroszczymy i zaproponujemy wysoką jakość polecanego produktu, z chęcią dopłaci. Dołączy swoje zaufanie i zasili grono stałych klientów, lub zarekomenduje nas dalej.
Usługodawcy muszą mieć świadomość, że konsumenci dzisiejszego, pędzącego świata nie wystarczająco skupiają się na oprawie szybkiego jedzenia. Korzystają z ofert gastronomii regularnie i ufają, że otrzymują dobre produkty. Jedzenie na mieście rozumiane jako luksus, odeszło do lamusa. Nie możemy traktować tego jako uzasadnienia dla obniżania standardów. Warto przeanalizować fakty, możliwości i korzystać z potencjału, jaki niesie ze sobą obecny nurt, budując jednocześnie nowe przyzwyczajenia. Zmieniając złe nawyki robimy to też dla siebie, nasze role się przecież zmieniają, kreujemy rynek, ale również korzystamy z jego oferty.
Jako klienci stawiajmy więc konsekwentne, mądre wymagania. Jeśli ciekawi nas składnik kupowanych posiłków, deserów, napojów, dlaczego mamy odpuszczać wiedzę o etykiecie opakowań? Mamy wpływ, więc mamy też prawo pytać i płacić za to, czego naprawdę oczekujemy.
Angelika